Dziś pierwszy dzień z wynajętym autem.
Kierujemy się na najwyższą góre Korfu czyli Pantokrator (wys.906m ) Jest niemiłosierny upał dzisiaj...Droga prowadzi serpentynami-ponoc jest ich 25 i nie działają one na mnie nadzwyczaj dobrze:) Po drodze mijamy urokliwe miasteczko Spartilas, w którym ...w aucie zapala się kontrolka:) Dziwne, skoro wskazówka dopiero co była w połowie. W tej sytuacji przyjdzie nam oszczędzac paliwo, czyli.... wyłaczyć klimę ( i czekać az mi sie zagotuje mózg oraz inne organy wewnętrzne) no i jechać ekonomicznie ( w drodze powrotnej, z góry, będzie łatwiej:)
Góra jest imponująca, a widoki równie przepiekne. Absolutny szacunek wzbudzaja u mnie rowrzysci i piechurzy , którzy wybrali wlasnie taki sposob dostania sie na Pantokrator. Ok, ja tez lubie chodzic i jazdę rowerem, ale 40 stopniowy upał zabija we mnie wszelaki entuzjazm do obydwu aktywnosci. W tej chwilii zasadniczo mam ochotę zanurzyc sie w Morzu Jońskim, które widzę dookoła:)
Na szczycie Pantokratora znajduje sie monastyr, kafejka oraz nadajniki telekomunikacyjne. Spędzamy tak ok. godziny i wracamy do 'nizin', aby zatankować auto i udać sie do wody morskiej. W Nissaki uzupełniamy paliwo na Shell'u i zjeżdzamy do Agni Beach. O ile sama AGni beach to ciasna i niepozorna plaża przy lokalnych tavernach, o tyle wystarczy wejsc sciezką w pobliski lasek i udac sie do nastepnej zatoczki (ok. 200 m) aby tam naszym oczom ukazało sie prawdziwe cudo skałkowe.I tam zażywamy kąpieli do wieczora.Wałęsając sie po skałkach znajduję worek z przegrzebkami, które jakis idiota pewnie sobie powyławiał i zapomniał, zostawiając biedne stworzenia na pastwę losu czyli uduszenia w foliowej torebce. Niektóre z nich dzielnie walczą i się ruszają, próbując zapewne wyjść, ale szanse na ocalenie oczywiście mają marne. Chcesz zrobic dobry uczynek, wypuść na wolnosc ze sto biednych skorupiaków, ktore za chwilę znow przyczepiają się do skałek i pięknie zapozują do zdjęcia pt. 'Ocaleni":)
Po drodze do Benitses nie możemy nie zatrzymać sie na zboczu, z którego jak na dłoni widać lądowisko/pas startowy na lokalnym lotnisku. Wybieramy knajpę z fajnym tarasem-super miejscówę na obserwację lądujących maszyn.Jak na złość ruch jest znikomy podczas gdy siedzimy w restuaracji. W momencie kiedy ruszamy samochodem w kierunku 'domu' po drodze ląduja 3 (sic!) samoloty. I taka tu jest zasada-jestes na grobli, zasadzasz się z aparatem na fajne zdjęcia samolotów-zapomnij. Ale jak tylko ruszysz w przeciwnym kierunku albo będziesz poza zasięgiem-będa startowac i lądować jak opętane. Prawo MUrphy'ego...
Po powrocie do hotelu padam jak nieżywa-chyba wykończył mnie calodniowy upał i cześć dnia spędzona w samochodzie z wyłączona klimą:) Ale warto było-widoki nieziemskie...