Dziś obieramy azymut na północny zachód wyspy, a więc kierunek Roda, Sidari, Cape Drastis.W planie są też kolejne miasteczka...Na początek wjeżdzamy w góry za drogowskazem 'monastyr,którego w rezultacie nie znajdujemy ,ale odkrywamy w fantastyczny stary oliwny gaj i jakieś dzikie tereny z zamierzchłej epoki:) Przed miasteczkiem Roda zatrzymujemy sie na
godzinną kąpiel w morzu. Plaża tutaj jest mało ucywilizowana, bez tłoku, w zasadzie pusta, a woda nieziemsko ciepła i
turkusowa. Tu mi się podoba. I nawet przebieralnia plażowa jest!:) Atmosfera sprzyja sesji fotograficznej a'la Playboy, aczkolwiek pozostaję w stroju kąpielowym;) Zmierzamy do miejscowości Sidari ze sławnym Canal D'Amour czyli kanałem miłości, do którego wskoczenie i przepłynięcie gwarantuje rzekomo dozgonną wierność partnera. Nie decyduję się na ten krok; niech inni, którzy pragną mojej wierności, to zrobią;) Tymczasem można poobserwować kilku desperatów, mniej lub bardziej odważnych, skaczących ze skał.Skałki w tej okolicy to wyżłobione przez morze urokliwe piaskowce-taka miniaturka 12 Apostołów australijskich. Kolejną głowną atrakcją regionu jest przylądek Drastis i tamże sie udajemy. Droga prowadzi stromo w doł urwiska. Po drodze mijamy przepiekny punkt widokowy, potem jakies chaszcze, zarośla, kolejny przylądek, ktory jest terenem prywatnym i wstęp do niego jest płatny, aż w koncu dojeżdżamy do malutkiego 'fiordzika',czyli wcięcia między skałami, z kilkoma zaparkowanymi autami i stanowiskiem dla łodzi, ktora opływa przylądek za odpowiednią opłatą. Droga kończy się właściwie na skałach, a wczesniej to nic innego jak polna zakurzona szeroka scieżka, która kończy sie prawie w morzu. Miejsce tyleż urocze, co ...przeklęte, bo kiedy wracamy do auta po godzinnej przerwie na kąpiel,(są jeszcze 3-4 inne zaparkowane auta)okazuje się, że mieliśmy włamanie...Straty są dość kosztowne, bo zginął porządny aparat fotograficzny i trochę pieniędzy z kieszeni krótkich spodenek. Złodziej/ złodzieje dostali sie do środka przez drzwi od strony pasazera, co wyjdzie na jaw po ogledzinach zamka przy komisariacie policji (kluczem nie da się go juz otworzyć) Jedziemy do najblizszego komisariatu policji do wioski Karrousades, znalezienie którego okazuje sie rownie trudne, co uwierzenie, że w tak niepozornym miejscu spotkał nas ten niefortunny incydent. Po dotarciu na policję po krótkiej wymianie zdań z panem policjantem okazuje się, że nie jestesmy pierwsi, ktorzy zgłaszają podobny przypadek z tamtego miejsca. Z budynku, najwyrazniej juz po złożeniu zeznania, wychodzi para, ktorą widzielismy pławiąc się beztrosko w Drastis. Dziewczyna jest zapŁakana, co wskazuje,że najwyrażniej doświadczyli podobnych nieprzyjemności. Oni przyjechali do Drastis tuż po nas, zatem szajka działała w tym samym czasie obrabiając wszystkie (4!)auta dookoła. Oprócz nas jest jeszcze inny-chyba niemiecki-turysta, którego z kolei okradziono w jakiejś knajpie....Na policji spędzamy ok. 1.5 godziny. Rozmawiamy po angielsku. Z balkonu rozpościera sie przepiękny widok na wzgórza i sąsiednie miasteczko na wprost usytuowane po drugiej stronie doliny. Tylko standard pomieszczeń i stan biurek przypomina nieco polskie realia. Co do reszty, muszę sie zgodzic, nie ma porównania:) Czas ogranicza naszą wyprawę, zatem nie udaje nam sie już pozwiedzać innych pobliskich rekomendowanych miejscowosci....Cape Drastis...Na długo zapamiętamy ten nomen omen drastyczny incydent;)
Zatem uważajcie-Grecja wcale nie jest super bezpieczna...