Przed południem jedziemy z Eric'iem na śniadanie do kubańskiej kafejki. Ogromna buła z dowolnymi dodatkami-np. jajkiem,serem, sałatą itp.to dla mnie sporo ponad normę...Zjadam tylko połowę,resztę biorę na później -przede mną wiele godzin do kolejnego posiłku w samolocie. Kubańska kawa mi nie podchodzi-jest kwaśna i cholernie mocna:)
Wszyscy mówią tam po hiszpańsku:)
Po śniadaniu jedziemy ok. 30 minut po rower-Eric je kolekcjonuje. Ma w garażu cztery a ten będzie piąty. Kupuje go od jakiegoś gościa przez Internet i jedziemy na umówione miejsce po jego odbiór. To fajny terenowy rower za $100.
O 13-tej mój host zawozi mnie na lotnisko z obietnicą odwiedzin w Europie.
Przed stanowiskami United Airline pusto, bo odprawę robi sie samoobsługowo w maszynie. Trzeba zeskanować paszport i wszystkie szczegóły podróży wyświetlają sie na ekranie wraz z wydrukiem karty pokładowej.
Walizka mieści sie w normie kilogramowej:) Security check jak zwykle skrupulatny, łącznie ze ściąganiem próbek z dłoni...
Jest dopiero 13.30 więc przede mną parę godzin czekania.
Okazuje sie ze na tym lotnisku internet jest płatny, wiec nastepny raport dopiero z Monachium...