Dziś leniwy shoppingowy dzień. Ponieważ Chris pracuje, organizuję sobie czas do 16tej i idę -DOSŁOWNIE- na zakupy.Miałam w planie jechać rowerem, ale nie wiedzieć czemu-Bóg mnie opuścił i postanawiam przejść się do najblizszej plazy, tudzież mall'a. NIe wiem skąd w Polsce wzięła się nazwa 'galeria handlowa'. Ktoś mnie oświeci? W połowie drogi srogo żałuję, że nie wziełam roweru,no ale wracanie się do domu nie ma najmniejszego sensu. No więc idę, i idę, i idę i idę:)
Odległości w Naples są ogromne. Można jechac 15 km na drugi koniec miasta, tak jak np. dziś wieczorem, kiedy jedziemy do downtown i najpierw spotykamy się z fajnym barze na Happy Hour na drinka z Amber i Jasonem, przyjaciólmi Chris'a, których poznałam kilka dni temu, a potem jedziemy coś zjeść do fantastycznej meksykańskiej knapy. Jest to tani bar specjalizujący się w tacos. Jedna porcja -3 tacos z meksykańskim piwem kosztuje ok. $9-10 więc warto było jechac na drugi koniec miasta:) Od razu przypominają sie uliczne bary w Azji gdzie jedzenie jest równie tanie. Na scianie wisi portret papieza Polaka i mnostwo religijnych akcesoriów. Kelnerka słabo mówi po angielsku-wygląda na to, ze jestesmy tutaj jedynymi, którzy mówią po angielsku. Kiedy wchodzimy do baru, jest pusto. Po 10 minutach robi się tłoczno. Niestety, rabatu dla nas za rozkręcenie knajpy nie przewidziano:)
A na koniec dnia oglądamy w TV na żywo State of the Nation, coroczne deklaracje prezydenta (Obamy) w Kongresie na najblizszy rok. Wszystko w stylu amerykańskim- piękne show, ładne słowa, ckliwe historie, "standing ovation and all that bullshit":) No cóż, politycy chyba wszędzie odgrywają tę samą szopkę. Przemówienie trwa 1.5 h bez zająknięcia.