Rano jedziemy do portu na zakupy -zamawiamy taxi z hotelu za 50 bht do osoby. Do pick'upa wchodzą 2 osoby do środka, a 6 siedzi na pace. Tak tutaj wyglądają taksówki. Moim głównym celem zakupowym jest kupienie nowej walizki albo plecaka. Udaje mi się w rezultacie połączyć 2 w 1 bo znajduję super fajny plecak, który ma kółeczka i rączkę jak walizka, czyli pełni dwie funkcje na raz i jest to dla mnie wersja optymalna, biorąc pod uwagę fakt, ze mam już mniejszy plecak służący za bagaż podręczny. Całość po utargowaniu (niewielkim) kosztuje mnie 1900 bht. Ciekawostka: w tutejszych sklepach, barach i salonach masażu ściąga się buty. Nie jest to upierdliwe jeśli non-stop chodzi się w klapeczkach:)
Dużo jest tutaj sklepów ze stałymi cenami i tabliczkami -''no bargaining, fixed prices. Pod tym względem w Bangkoku jest fajniej.
Ciekawe jak będzie na wyspie Chang, na która wybieramy sie pojutrze....
Wieczorkiem mamy wspólną kolacje w naszym ulubionym przyhotelowym barze Big Fish. Jedzonko pycha, szkoda ze żołądek jest taki mały. Uwielbiam tutejsze ananasy-te z Lidla się nie umywają w najmniejszym stopniu. W ogóle tutaj owoce maja 100% owoca w owocu, sok i słodycz, bez dojrzewania w magazynach. Mniam. Dziś na ulicy kupiłam sobie porcje pomelo-niebo w gębie . Porcja -50 bht. Owoce są ułożone na tacce, gotowe do zjedzenia, z patyczkiem drewnianym w pakiecie:)
O 18tej mamy wspólną kolację z pysznościami kuchni tajskiej, a potem spędzamy wieczór przy basenie. Olka rozkręca imprezę po czym idzie do pokoju oglądać Animal Planet;) Nie ma to jak zakończyć ostatni wieczór z przytupem. Kiedy wracam do pokoju, na ekranie jest film o pszczółkach:)
Dobranoc .