Dzień zaczynamy wizytą na tradycyjnym targu wodnym w Damnoen Saduak, na którym szwarc, mydło i powidło, czyli głownie pamiątki, przyprawy, owoce i warzywa. Cała atrakcja tego miejsca polega na tym, że łódeczką podpływa się pod stragany i w ten sposób robi zakupy. Po zejściu na ląd można spróbować lokalnego jedzenia w tzw. garkuchniach i napić shake'ów owocowych.
Kolejnym etapem jest Maeklong, niekomercyjny i mało uczęszczany inny targ, który jest jedynym takim marketem w Tajlandii, jeśli nie na świecie. Ewenement tego miejsca polega na tym, że stragany ustawione są wzdłuż torów, prawie na torach, a kupujący przemieszczają się samym torowiskiem. Całość przykryta jest parasolkami i chyba dlatego targ po angielsku nosi nazwę Crossed Umbrellas market. Kiedy przejeżdża pociąg, w ekspresowym tempie właściciele kramów składają parasolki, przesuwaja to, co zbytnio wystaje, pociąg przejeżdża kilka cm od nich i następnie wszystko wraca do starego porządku. Doskonale pokazał to W. Cejrowski w swojej serii filmów podróżniczych na DVD (Tajlandia). Nam nie udało się zobaczyć pociągu, ale poczuliśmy klimat, smaki i zapachy miejsca.(nie zawsze przyjemne, zwłaszcza przy mięsie i owocach morza:) Owoce są super tanie, np. 4 rambutany i 4 mangostany kosztowały mnie cale 20bht czyli 2 zł:) No i są pyszne. W ogóle stałam się fanką owoców z woreczka z wózeczka-jedna porcja 2 zł:) Pyszne mango, papaje, melony, arbuzy ananasy itp...A wszystko bez porównania słodsze i soczystsze niż w Polsce. Wiadomo-zero chemii.
Po powrocie do hotelu z nadzieją pytam o mój bagaż ale nadal zero wieści.
Wkurza mnie to okropnie, zastanawiam się jak sobie poradzić z brakiem leków które zostały w większej ilości w bagażu głównym. Do podręcznego wzięłam tylko po 3 sztuki na przetrwanie podróży i pierwszego dnia. Szczęście w nieszczęściu- okazuje się, że Maja, koleżanka z Gdańska zażywa to samo co ja, ale dawkę 2x większą niż moja wiec może się ze mną podzielić. Jej siostra Ania jest farmaceutką i pomaga mi wybrać odpowiednie specyfiki w aptece studiując skład. Jednak nieszczęścia (w tym wypadku choroby:) zbliżają ludzi:) W ogóle apteki w Tajlandii to wolna amerykanka -większość leków można dostać bez recepty-nie do pomyślenia w Polsce. Tak w ogóle, to jak bym zrobiła listę rzeczy, które pożyczyłam od ludzi, żeby jakoś przetrwać, to byłoby śmiesznie. Ale najważniejszych rzeczy wciąż brak. Chyba zainwestuję w ładowarkę do laptopa , bo brak dostępu do internetu z mojego notebooka i uaktualnianie bloga jest uciążliwe.