Ten dzień-postanawiam- będzie lajtowy. Wstaję rześka i wypoczęta o 6 rano (ha, ha), wciąż funkcjonując na czasie nowozelandzko-australijskim. Fakt, ze kładę się o 21.30 ale o 6tej nadaje się już do życia i to bez kawy. To dobrze, bo w Polsce będzie łatwiej przejść na czas lokalny i nie chodzić przez tydzień jak zombie, jak to bywało miesiąc temu w Indonezji. O 8mej wybywam do pobliskiego supermarketu poczynić ostatnie zakupy i okazuje się ze maja tam całkiem fajne rzeczy. Kupuje eksperymentalnie jakieś olejki barwiące do żywności , orzeszki, lizaki, męską wodę toaletowa, cienie do powiek, maskary itp...Nie wiem co to, ale jest tańsze niż w Polsce. Wracam do hotelu z postanowieniem leniuchowania na basenie. O 15tej jedziemy na Desert safari wiec jest jeszcze mnóstwo czasu. Jest gorąco ale nie upalnie. Temperatura w Dubaju o tej porze roku jest całkiem przyjazna-nie dochodzi jeszcze do 45 stopni, jak latem. Poza tym powietrze jest suche wiec się człowiek nie poci tak niemiłosiernie jak w Azji. Krajobraz jak zwykle za mgłą, zwaną piaskiem:) O 15tej przyjeżdża po nas ...czarny hummer:) W środku są już jacyś ludzie, więc dostajemy miejsca na samym końcu, gdzie nie ma podłogi, tzn jest ale na poziomie siedzenia, wiec trzyma się kolana pod brodą. Porażka! Już wiem ze będę się 'kłócić', bo za te kasę (150 AED) nie mam zamiaru się męczyć, zwłaszcza ze czeka nas rajd po wydmach, podskoki, przeciążenia i może nawet mdłości:) Na pierwszym przystanku na wydmach mówię kierowcy, że te miejsca są 'very uncomfortable' i że ja po operacji kolana nie mogę tam siedzieć. I tak dobrze, że udało mi się wytrzymać 45 min z Dubaju na te pustynie. Mówi, że mi je zamieni i ofiarą pada jakiś(chyba) Hindus, którego odbieraliśmy na samym końcu z innego hotelu. Kierowca mówi mu, żeby się ze mną zamienił i tym sposobem mam lepsze miejsce z normalną podłogą:) No cóż, trzeba dbać o swoje sprawy... Wysiadamy na pierwszych wydmach koło autostrady po pretekstem zdjęć, a tymczasem nasz kierowca pomaga wygrzebać się z piachu białej toyocie land cruiser (których na tej pustyni jest setki), a potem policyjnej toyocie, która przyjechała w to samo miejsce co my po to, żeby ...się zakopać w piachu, bo innego powodu-obserwując cala sytuację-nie znajduję. Tak to przynajmniej wyglądało. Nasz kierowca od hummera okazuje się bohaterem i dzielnie wyciąga obydwa samochody z piachu. Po tej akcji, która trwała ok. 20 min. zaczyna się rajd po wydmach. Nie są to moje klimaty i w zasadzie mogłoby tego w programie nie być. Od razu przypomina mi się rejs speedboatem z Gili na Bali. Ale jeśli ktoś lubi karuzele, rollercoastery itp to na pewno mu się to spodoba. Po drodze mijamy stajnię dla wielbłądów-są super fajne. Pochodzą pod sam samochód, prawie, że zaglądają do okien i oczywiście coś międlą w mordach. Są tez małe wielbłądziątka, ale nie udaje mi się pstryknąć foty, bo kierowca szaleje...
Następnie jedziemy do bazy docelowej, czyli tzw. miejsca spędu wszystkich uczestników desert safari, gdzie ma się odbyć reszta atrakcji np.wyżerka, soft drinks,kawa & herbata, pokaz malowania henną, jazda na wielbłądzie, tańce lokalne, strefa palenia sheeshy itd. Słowem-czysta komercha:) Próbuję wszystkiego poza paleniem sheeshy. Trwamy w tym miejscu ok. 4 godzin. Pierwsze zakąski serwowane są dopiero ok. 6.30, więc wygłodniała biorę 2 porcje. Tym sposobem nie mam ochoty już na danie główne, w postaci grillowanego mięsiwa, które podane jest przed sama 8mą, czyli przed końcem imprezy. Po 7 mej wychodzi na estradkę tancerz ubrany w lokalny strój składający się z kilku różnych warstw sukienek i czapce a'la derwisz. Nastawiam się, ze będzie to jakaś kolejna ściema, a tymczasem z każda minuta otwieram oczy ze zdumienia. Facet zaczyna się kręcić w rytm arabskiej muzyki i ...wiruje tak non stop co najmniej 10 min. wykonując przy tym niestworzone rzeczy z tymi swoimi sukienkami. Wszystko odbywa się w ruchu kołowym, wiec widać dokładnie wszystkie warstwy tych jego szat. W pewnym momencie gasną światła, a sukienki zapalają się światełkami, potem facet ściąga z siebie jedną z nich i sprawnym ruchem robi z nich gałganek imitujący dziecko w beciku-to wszystko wykonuje wirując w kolko w jednym miejscu bez zatrzymywania. Podczas całego wirującego tańca ewolucji jest mnóstwo i pomimo komercyjnego charakteru całego show-jest to najfajniejszy punkt programu. 15 min później na scenę wychodzi tancerka brzucha i przypuszczam, ze nie jest to Arabka, bo strój ma dość wyzywający, wiec nie sadzę, aby Arabka wystąpiła w czymś takim publicznie. Reakcje niektórych mężczyzn na widowni przypominają reakcje facetów w klubie go go's-co poniekąd jest zrozumiale, skoro swoje kobiety okrywają od stop do głów, wiec taka tancerka to dla nich niemalże jak striptease w kulturze zachodniej.
Impreza kończy się o 20.15 i cale szczęście, że naszym autem jest czarny hummer, bo takich aut jest na parkingu tylko 2 natomiast białych toyot land cruiser chyba ze 20:) I bądź tu człowieku mądry, która Twoja:)
Ostatnia noc naszej wyprawy....Dobranoc.