1 kwietnia upływa na przejechaniu kilkuset km w stronę Rotorua. Zatrzymujemy się w dawnej kopalni złota gdzie można przejść ok.1 km tunelem wykutym w skale. Przyjeżdżamy pod Hobbiton (wioska stworzona specjalnie do planu filmowego do Władcy Pierścieni)ale cena i sposób zwiedzania nas zniechęca wiec rezygnujemy, następnie lądujemy w Rotorua w Maori Living Village. Jest o autentyczna wioska maoryska, zamieszkana przez potomków prawdziwych Maorysów, którzy prowadza teraz dla turystów komercyjne usługi, typu zwiedzanie wioski z przewodnikiem, półgodzinne show -przedstawienie zespołu taneczno-wokalnego, sklepik, kawiarnie, spacer do gejzeru i wokół błotnistych jeziorek z których non stop sączy się para lub coś bulgocze. W powietrzu unosi się charakterystyczny zapach siarki. Przy wejściu do wioski wita nas nasza maoryska przewodniczka, a obok w rzece pływają miejscowe dzieciaki. Jeden wchodzi na dość wysoki most i skacze z niego do wody...To podobno w celu wyławiania monet, wrzuconych przez turystów. NIE wiem tylko, po co skakać, skoro można wejść z brzegu:)
Szczerze mówiąc to miejsce trochę rozczarowuje komercją a $32 już nie moje...Przez wizytę w wiosce maoryskiej spóźniamy się na gejzery -wstęp do 15.30. Dlatego kierujemy się do pobliskiego źródełka z gorącą wodą, które tworzy małą rzeczkę. Można się tam wygrzać i to za darmo. Ilość osób siedząca w 'bajorze' nie zniechęca nas. Wskakujemy do wody ale jest tak ciepła, ze po 15 minutach wymiękamy i jedziemy, zatrzymując się jeszcze kilka razy przy interesujących punktach (Huka Falls), pod adres naszej kolejnej 'ofiarodawaczyni' noclegu, Johanny, którą również znalazłam na couchsurfing.org . Ku naszemu ogromnemu zaskoczeniu, kobieta wita nas ...kolacją, co jest niesamowicie miłe, zważywszy, że couch surferzy maja sobie sami zapewnić posiłki. Rzadko kiedy osoba, która proponuje za darmo nocleg jest na tyle szczodra aby zapewnić jeszcze wyżywienie:) Johanna ma 68 lat, wiele lat temu poślubiła Nowozelandczyka, mieszka od 16 lat pod adresem w którym śpimy, ma syna i córkę , którzy mieszkają w Australii a sama jest z pochodzenia Holenderką. W domu ma 2 psy i kota ( o tym wiedzieliśmy z jej profilu na CS) a na 60 urodziny skoczyła sobie ze spadochronem:) Jej domek jest śliczny-taka prawdziwa chatka, jakie lubię. Na dole otwarta przestrzeń, kominek, przytulne dodatki. NIE wypominając,u Antoniego był totalny bajzelek-jak to w domu zamieszkanym przez 3 facetów;) natomiast u Johanny widać kobiecą i dbająca rękę. Wszystko jest na tip top, na łóżkach pluszowe owieczki, pieski, wombaty, ręczniki, ładna pościel. Super!! Nie mylił się ten, kto w komentarzu na jej stronie napisał, że czujesz się tu jak u mamy:) Po wspólnej kolacji, każdy udaje się na spoczynek, bo to był meczący dzień po 3 h snu.
A nastepnego dnia czeka mnie prawdziwe wyzwanie-Tongariro Crossing, 19.5 km w górach. No, zobaczymy, jak to będzie...