Poniedziałek 26 marca w całości spędzamy w Kuala Lumpur. Postanawiamy zakupić bilet na tour bus, pt. Hop in, Hop off. Ta przyjemność kosztuje 38 Rg. Autobus wozi turystów po mieście i ma przystanki przy różnych atrakcjach turystycznych. Można w każdej chwili wysiąść a potem ponownie wsiąść, bo autobusy kursują średnio co 30 min. Jest to chyba najsensowniejszy sposób zwiedzenia miasta w tak krótkim czasie.
Na pierwszy ogień bierzemy Orchid Garden, ale jest tak gorąco, ze nie chce nam się chodzić po parku. Poza tym mamy mało czasu bo jest już 11ta, a przed nami cala moc atrakcji. Chłopaki postanawiają jeszcze wstąpić do Bird Park-jest to duży teren pod siatka, gdzie różne gatunki ptaków egzotycznych latają sobie swobodnie, można je karmić i zrobić z nimi zdjęcie. Wstęp jest drogi (45 rg) wiec ja czekam na zewnątrz, popijając ice-coffee, której jednak nie dopijam, bo jest tak mocna, ze nie chce znów dostać zapaści, jak dzień wcześniej przy ostrej zupie:) Ten dzień jest dla mnie krytyczny. Chyba skumulowały się wszystkie nieprzespane noce, bo chce mi się potwornie spać. Czuje, ze gdybym zaległa na jakiejś trawie, zasnęłabym w 5 min. I tak już lekko przysypiam w autobusie,powieki same opadają. PO Bird Parku czekamy na autobus prawie godzinę....Próbujemy dodzwonić się pod numer z ulotki reklamującej Hop in, Hop off, ale żaden numer się nie zgłasza. W końcu udaje nam się złapać kolejny autobus na innym przystanku. Następnym celem jest wieża telewizyjna KL, drugi charakterystyczny budynek w mieście, z której obejrzymy sobie panoramę miasta i Petronas Towers z innej perspektywy. Przy wejściu do Wieży znajduje się replika wioski malajskiej oraz ...dwaj panowie z 2 iguanami:)Iguany leżą sobie na podeście i można je wziąć na ręce , głaskać, robić zdjęcie, co oczywiście czynimy. Zwierzątka okazują się bardzo mile w dotyku, są cieple i bardzo delikatne, pomimo wrażenia, ze ich skora może być szorstka i chropowata. To już drugi raz, kiedy przekonuje się, ze zwierzęta na pozór dzikie lub agresywne , są bardzo delikatne. Np małpki w Monkey Forest w UBUD na Bali bardzo grzecznie odbierały z reki banany, na nikogo się nie rzucały, były bardzo dobrze ułożone. Te same wrażenia mam z iguana. Może by tak kupić sobie taka w Polsce?:)
Winda wiezie nas na wysokość ponad 400 metrów. Dostajemy słuchawki z audio info i po kolei przemieszczamy się dookoła po stanowiskach, słuchając komentarzy. Nagranie okazuje się lekko nieaktualne, gdyż wg. nagrania Petronas Towers to najwyższy budynek na świecie:) Jak wiadomo od kilku lat not any more:) Szkoda ze jest pochmurno i widoczności do tzw. żylety jeszcze daleko...
W ramach biletu mamy jeszcze symulator F1. Mnie nie udaje się zmieścić w czasie, jadę albo za powoli albo wypadam ciągle z toru:) Znów wsiadamy do naszego busa i zmierzamy ku China Town. Tak jak się spodziewałam, tłoczno, drogo i nic ciekawego. W tamtejszej mordowni zjadamy lunch-ja biorę rybę z ryżem która jest tak mała ze w zasadzie najadam się samym ryżem) Z China Town idziemy na nogach do Central Market-shoppingowe miejsce dla turystów. Ja chcę tez spróbować Fish Spa, bo to ostatnia okazja przed wyjazdem do Australii. Kupuje kilka drobiazgów w ramach souvenirów i udajemy się do zaułka z Doctor Fish:) 10 minut takiego rybnego pedicure kosztuje 5rg=5zl. Już w pierwszej sekundzie wkładania nóg do zbiornika z rybkami, dostaje ataku śmiechu. Ryby rzucają się na moje stopy w momencie ich zetknięcia z woda. Zostaje osaczona przez wygłodniałe bestie i chichram się jak głupia. Podobno pierwsza reakcja jest taka u wszystkich-mówi mi Francuzka, która siedzi już tam od 5 min:) Wrażenie jest niezapomniane, ryby obskubują naskórek stop i łydek, a całości towarzyszy chichotanie z powodu łaskotek.
W drodze na dworzec zaczyna się kolejna ulewa (tutaj leje codziennie ,głównie wieczorem) Łapiemy pociąg do Nilai i na sam koniec dnia udajemy się do lokalnego Tesco. Alkohol jest zamknięty za kratami (od 9-21 tylko)a piwo jest bardzo drogie-najtańsze 7 zł za butelkę 0.33 l. Wycieczkę kończymy spacerem do naszego hotelu, który jest za wysoką skarpą. Musimy ja obejść ulicą, bez chodnika.
Tak kończy się ostatni dzień w Malezji. Nazajutrz wylot do Melbourne - na szczęście mogę się wyspać!!:)