Siedzę sobie na lotnisku w Kuala Lumpur, bagaż już odprawiony, piję w café kosztowną ($14.95) herbatkę i uzupełniam blog. Jedyna to okazja, bo łącze jest miarę szybkie, więc udaje mi się załadować kilka zdjęć.O 14.55 zaczyna się boarding wiec mam jeszcze 45 min.
W samolocie oczywiście znowu buszuję w zasobach audio-video. Na początek wybieram 'One Day" -pozdrawiam Martę:) Kilka miesięcy temu czytałam książkę, a teraz obejrzałam film. Co jakiś czas sprawdzam tez statystyki związane z naszym lotem. Do Melbourne jeszcze 4 h. Na razie minęły 3...
W następnej kolejności w drodze selekcji trafiam na dokument o Ayrtonnie Senna. Film dość na czasie i tematycznie dostosowany do naszych ostatnich przygód. Od czasu Senny wiele zmieniło się w F1, przede wszystkim w kwestii bezpieczeństwa kierowców.Wcześniej ci rajdowcy rozbijali się jak muchy...Historia dość mocno mnie wciągnęła, chyba zacznę się na serio interesować F1:)
Godzinę przed lądowaniem dostajemy karty deklaracji celnej. 2 punkty dotyczące wwożenia jedzenia, części roślin oraz obuwia mocno mnie stresują; wszak nie oszukujmy się- mój kapelusz z Bali jest częścią rośliny!!! :) Do Australii nie można tez wwozić żadnych świeżych warzyw i owoców. Tym sposobem pozbywam się jabłka zakupionego w malezyjskim Tesco:) Moje podejrzenia okazują się uzasadnione, bo nadgorliwa urzędniczka stwierdza że kapelusz jest 'too green' i mi go rekwiruje. Zatem, bye-bye kapelutku z Bali:( Zostają mi tylko zdjęcia...) A wcześniej pan celnik dziwi się, że do Melbourne przyjechałam tylko na 2 dni:) Dziwne, no nie? Poza epizodem z kapeluszem, gładko udaje nam się przejść kontrolę i oto jesteśmy na australijskiej ziemi. Tylko co tu robić, skoro jest 2 a.m a wypożyczalnia aut czynna dopiero od 6 a.m?
Goodday, mates:)