Lot trwa 2.5 h i udaje mi się zrobić kilka ciekawych zdjęć jako ze widoczność jest dość dobra.
W Singapurze po wylądowaniu wszystko idzie jak po maśle do ...czasu:) Tomek gubi swój bagaż podręczny w formie plecaka.....Wprawdzie na szczęście dokumenty ma w kieszeni, ale stres jest. Szkoda aparatu, kurtki, plecaka etc...Nagle wydaje mi się ze słyszę komunikat z jego nazwiskiem i wezwanie do informacji. Pytamy jeszcze kilka osób z obsługi Lost&Found jak możemy sprawdzić gdzie jest plecak i tez kierują nas do informacji,Sek w tym ze informacja jest już poza hala przylotów wiec jak się z niej wyjdzie to się już nie wejdzie z powrotem. Zatem, nie ryzykując , ja wychodzę na amen i udaje się do Informacji, aby wypytać o plecak Tomka, a chłopaki zostają na wszelki wypadek w hali przylotów. Kiedy podchodzę do stanowiska, widzę plecak Tomka i pani z uśmiechem mówi żebym przyprowadziła właściciela:) Tak oto zguba się znajduje i do tej pory nie wiemy skąd wzięła się poza hala przylotów i baggage reclaim...Najprawdopodobniej ktoś omyłkowo chwycił plecak po scanningu i oddal do informacji. Jedziemy metrem do hotelu.
Na stacji metra od razu rzuca się w czy czystość, dobra organizacja, znaki informacyjne w 4 różnych językach i bardzo specyficzny układ pociągów miejskich. Nie ma w nich wagonów oddzielonych od siebie drzwiami, jest natomiast jeden długi pociąg-wąż. Od środka robi to niezłe wrażenie, zwłaszcza na zakrętach. Trzeba pamiętać ze w Singapurze nie wolno żuć gumy, jeść ani pic w metrze, bo są wysokie kary,a za każdy papieros wwieziony na teren kraju trzeba zapłacić cło:) Co tez Rafał uczynił. Zero allowance for cigarettes:) W metrze intrygują mnie obrazki zachęcające do ustępowania miejsca "osobom, które potrzebują go bardziej". ZA chwile okazuje się z nie jest to tylko teoria, bo do wagonu wchodzi starsza kobieta o lasce i momentalnie 3 mężczyzn podrywa się aby jej ustąpić miejsca... Jak to się ma do Polski???? Później obserwuje tez wymierające zjawisko czytania książek z papieru. 8 na 10 osób w metrze siedzi w wirtualnym świecie stukając w swoje smartphony, ipady, Iphony, mp3, tablety i co tam jeszcze jest. Ale czasem zdarza się jakiś rodzynek-człowiek czytający książkę:) Dziś zauważyłam takich osób 2. Przesiadamy się 2 razy, dojeżdżamy do dzielnicy Little India i idziemy jeszcze jakieś 200 m do hotelu. Wyglądamy jak wielbłądy juczne , zwłaszcza ja z plecakiem większym ode mnie i ...kapelutku z Bali:)Temperatura,a raczej wilgotność i parówa są niemiłosierne. No cóż,Claremont hotel to nie jest Sheraton, a po fajnych warunkach na Bali trochę rzednie nam mina, ale w końcu nie możemy ciągle pławic się w luksusie:)
Pierwsze kroki po pozostawieniu bagaży kierujemy do olbrzymiego centrum z elektronika o nazwie Sim Lim, bo ja chce sobie kupić aparat fotograficzny. Centrum ma 6 pieter i wszędzie są jedynie stoiska ze sprzętem tego typu. Wszędzie tez podchodzą do nas od razu sprzedawcy i chcą nam wcisnąć swoje towary. Targowanie jest tutaj norma a moim doradca i targującym się jest Rafał, bo ja szczerze mówiąc nie mam w tym doświadczenia. Ceny tutaj tez nie występują na papierze-trzeba się po prostu o nie dopytywać i negocjować, negocjować.. W takim wypadku dobrze jest mieć orientacje w cenach w Polsce żeby nie przepłacić. Po odwiedzeniu co najmniej 6 stoisk i 'wyśmianiu' niektórych propozycji cenowych, wreszcie decyduję się na mały, czarny, zgrabny Fuji. Zainteresowanym podam cenę na priv;)
W międzyczasie rozpętuje się burza i potworna ulewa, wiec chcemy przeczekać gdzieś w jakiejś knajpie. odkrywamy na samym dole SIM LIM jadłodajnię z rozmaita kuchnia regionalna i wygłodniali rzucamy się na Shanghai Delight:) Ja zamawiam noodles z warzywami i krewetkami. Mniam! Jadła jest tam tyle, ze nawet podczas miesięcznego pobytu nie dałoby się wszystkiego przetestować.
Po posiłku udajemy się do głównego celu naszej wycieczki w dniu 1szym, czyli Marina Bay Sands-kompleks centrów handlowych i wystawowych, hotelu, przystani,muzeum,deptaka, koła młyńskiego etc.... . Wszelkie opisy byłyby tutaj zbędne, dlatego powściągliwie napisze jedynie, ze Europa może się schować przy rozmachu i pomysłowości architektonicznej Azjatów. W sumie, widziałam już amerykańskie metropolie i rzadko mi szczęka opada, ale tutaj mi opadła:) Po zmierzchu kiedy wszystko jest rozświetlone, widok jest oszałamiający a całości dopełnia light show w formie obrazów wyświetlanych na parze wodnej. Spędzamy na tarasie widokowym na wysokości 57 pietra ok. 1h i wcale nie chce nam się wracać. Zdjęcia nie są w stanie oddać całego nastroju i efektu, ale może chociaż troszeczkę?:)
*******************************************************************************Kolejny dzień w Singapurze to eksploracja niektórych atrakcji miasta. Jest ich tyle, ze trzeba by tu pewnie spędzić 2 tygodnie, aby ogarnąć całość, nie mówiąc o kosztach. Zatem na piątek w SINGAPURZE wybieramy wycieczkę kolejka linowa (czułam się prawie jak na nartach w Austrii;)na wzgórze widokowe a następnie do Fun Parku pt.. Sentosa. Jest to coś w rodzaju parku rozrywki, który znajduje się na wyspie. Jadąc wagonikiem z góry rozpościera się niesamowity widok na miasto, port, Sentosę. W porcie akurat stacjonuje potężny liniowiec pasażerski Costa Classica i oglądamy go z ...góry, z wagonika kolejki.
Po Sentosie jedziemy na China Town. Podobne klimaty widziałam już w New Yorku. Tutaj mam wrażenie ze wszystko jest podyktowane turystami, z cenami na czele. Drożyzna straszna, a ceny niektórych artykułów dostępnych tez w Polsce-wyższe! Zatem, na China Town spożywam tylko chińską zupę rybną z makaronem i tyle. Następnie udajemy się do Singapore Zoo. Po drodze robię zdjęcia pasów zieleni, które mijamy. Autobus jedzie przez trójpasmówkę, a po jej obu stronach rozciąga się pas zielonego lasu z drzewami, których nazwy nie znam, ale wyglądają dość egzotycznie. Na kolejnych przystankach wsiadają mieszkańcy dzielnic, przez które będziemy przejeżdżać i robi się tłoczno. Chcę ustąpić miejsca jednej pani Chince (chyba) z jakimiś pakunkami, ale z uśmiechem mi dziękuje i nie korzysta z oferty. Po 10 minutach wysiada i zegna się ze mną rozbrajającym uśmiechem i 'Bye'. Jest to jedna z nielicznych osób w Singapurze, która sposobem bycia przypomina mi Indonezyjczyków-radosnych i uśmiechniętych. Tutaj życie wygląda jak typowe życie w wielkim mieście. Kulturowy tygiel i codzienna gonitwa sprawia, ze każdy wgapiony jest w swoją komórkę, Iphona, laptopa, albo w podłogę (metra) Po drodze przeważają wysokie bloki, ok. 25 pięter. Gdyby nie ich wysokość, przypominałyby warszawskie Kabaty:) Podróż do Zoo zajmuje nam ok. 1.5 h, ale jako ze Singapur jest świetnie skomunikowany, nie nastręcza nam to żadnej trudności. Najpierw metro, potem autobus, na wszystko nie czekamy dłużej niż 10 min. Singapore Zoo to podobno jest to najfajniejsze zoo na świecie. Atrakcja polega na tym, ze zwierzęta w większości nie są oddzielone od zwiedzających żadnymi siatkami czy klatkami-żyją w namiastce wolności. Od zwiedzających oddziela ich jedynie fosa z wodą. Chcemy połączyć wstęp do zoo z biletem dziennym i Night Safari zatem na zwiedzanie części dziennej zostaje nam zaledwie 1,5 h- zdecydwanie za mało. Wchodzimy 4.35 a cześć dzienna zoo zamykana jest o 6tej. zatem W efekcie nasza wizyta zamienia się w gonitwę i wybieranie z mapki najatrakcyjniejszych zwierzątek. Mnie najbardziej podobają się małpy wszelakie, białe tygrysy i hipcie:) Nocne safari zaczyna się o 19tej i 18.45 czeka tam już tłum ludzi. Wsiadamy na pojazdy które będą nas wiozły po alejkach z których z bliskiej odległości zobaczymy nocne buszowanie zwierząt:) Niektóre robią wrażenie, np. słonie i nosorożce zażywające 'spa' w błocie. Są tez lwy i hieny. O ile sarny czy inne bezpieczne dla człowieka zwierzęta podchodzą do pojazdu niemal na wyciągniecie reki , o tyle te dziksze i bardziej niebezpieczne są oddzielone od drogi (dyskretnym) rowem z woda , co pewnie ma być zabezpieczeniem przed ewentualnym atakiem. Podczas całej wycieczki nie wolno robić zdjęć z fleszem.
********************************************************************************Nazajutrz wstajemy o 9tej żeby przed wyjazdem na lotnisko połazić po straganach na Little India , które mamy tuz pod nosem. JA chce ewentualnie coś zakupić i nawet, w swoim niezdecydowaniu, udaje mi się to (3 sukienki za 45 zł-wprawdzie nie tak tanio jak w Tajlandii, ale tez coś:).Tutaj wszystkie ceny są 'fixed' a wiec nie można się targować, mimo ze próbowałam. Stała cena i już.
W samo południe zakładamy na siebie bagaże i znów, jak wielbłądy juczne, wyruszamy na lotnisko. Dobrze ze cale metro jest klimatyzowane bo już po 5 min przebywania na zewnątrz człowiek nadaje się pod prysznic. Bezproblemowo przechodzimy przez wszystkie check-iny i kontrole, ja odzyskuje mój Tourist TAx za aparat w wysokości $6 i jest czas żeby trochę połazić po lotnisku. Czy ja już kiedyś pisałam ze lotnisko w Dubaju jest duże?:) Pewnie tak, ale tylko dlatego ze nie widziałam tego w Singapurze. No wiec lotnisko w Singapurze jest GIGANTYCZNE. To prawdziwe miasto w mieście, z 3 oddzielnymi Terminalami, z wszelkimi możliwymi udogodnieniami dla podróżujących. Np. zaciekawił nas fajny bajer w postaci dużej skrzynki z małymi boxami zamykanymi małymi drzwiczkami na kluczyk. Wygląda to jak lock'ery na torby lub szafki basenowe w miniaturce,Na drzwiczkach -symbole telefonów a w środku kabelek-i już wszystko jasne. To jest centrala do ładowania telefonów:) Szuka się swojego modelu komórki i można zostawić na jakiś czas do podładowania. Zamykane drzwiczki chronią telefon przed przejęciem sil obcych:)
O 14.55 siedzimy już w samolocie Air Asia do Kuala Lumpur. Startujemy z 15 min opóźnieniem, lot trwa 45 min. Bye -bye Singapore!! Welcome Kuala Lumpur!