Czwartek rezerwujemy na wycieczkę Green Bus'em, czyli ichniejszym PKS. Są to duże
klimatyzowane autokary, kursujące szybciej i na dłuższych dystansach. Bilet kupuje się u pana biletera, który podchodzi do każdego pasażera. Trzeba powiedzieć, gdzie się jedzie i na tej podstawie pan drukuje bilet do miejsca docelowego. Czasem nazwy nie są do końca oczywiste. Nam się przydarzyło, że wysiedliśmy za wcześnie. Chcieliśmy się dostać do jeziora tuz przy morzu na zachodnim wybrzeżu, a docelowo na plażę, ale dystans dzielący miejscowość, w której wysiedliśmy, okazał się zbyt duży. W tej sytuacji od czego jest tzw. okazja? Pytam jakiegoś Greka. który akurat zatrzymał się przy drodze coś tam ładując do swojego wysłużonego auta czy jedzie w kierunku jeziora i czy mógłby nas podwieźć gdzieś jak najbliżej, ale on
najwyraźniej nie kuma ani słowa po angielsku. Pyta mnie o niemiecki. Nie podejmuje tej
karkołomnej próby, ale od czego jest GlobEnglish? Udaje nam się jednak dogadać i pan bez
żadnego problemu podrzuca nas do samego celu, na samą plaże o nazwie Issos. Są tu przedziwne formacje piaskowe wyglądające jak góry na pustyni, a także szerokie połacie krzaczastych równin z rzadką roślinnością. Po śladach widać ze szaleją tu quady i konie z pobliskiej stadniny. Można sobie wykupić przejażdżkę na grzbiecie konia dookoła jeziora, ale jest zbyt gorąco. PO kilku urokliwych fotkach z dwoma krzesełkami w punkcie obserwacyjnym z widokiem na góry i morze, dajemy nura do wody, bo skwar jest niemiłosierny.
Po kilku godzinach decydujemy się na powrót, ale do głównej drogi jest jeszcze ok. 1.5 km
więc chcąc nie chcąc maszerujemy w upale, po drodze mijając zabunkrowany ośrodek hotelowy
a'la Tui czy inny niemiecki moloch. Mieszkają tu też Polacy, co daje się usłyszeć
wielokrotnie na plaży. Na przystanku okazuje się, że autobus najprawdopodobniej nam właśnie uciekł i następny będzie dopiero za 2 godziny. W tej sytuacji wsiadamy do autobusu jadącego w przeciwnym kierunku do najdalej wysuniętej miejscowości na południowym skrawku Corfu, czyli Kavos. Plan jest taki, że stamtąd wrócimy ostatnim autobusem o 22giej. Nie wiemy co to jest, to Kavos, ale już sama droga autokarem to istny folklor. Obserwując lokalnych kierowców i ich wyluzowany sposób jazdy wraz z różnymi zaskakującymi sytuacjami na drodze (np. zaparkowany na jednym pasie jezdni skuter w taki sposób, że autokar się już nie zmieści) nie widzę i nie słyszę ani odrobiny agresji lub pyskowania. Wyobrażam sobie, co by się działo w
takiej sytuacji na polskich drogach....Wreszcie pojawia się Kavos a raczej deptak w Międzyzdrojach z knajpą na knajpie i straganem na straganie, klubami, barami, sklepami z alkoholem etc... Tak, to jest chyba jakaś znana tutejsza imprezownia, a średnia wieku to +/-20...Mając 1,5 godziny do ostatniego autobusu robimy sobie kolację na plaży: pomidory, oliwki, feta. I nie potrzeba mi Ibizy, Kavos czy innych takich miejsc:) Autobus przyjeżdża z 15 min obsuwą, ale najważniejsze, że w ogóle się zjawia , bo to nasz ostatni transport do Benitses. Po 50 min jesteśmy 'home'. Zaglądamy jeszcze na tutejszy festyn ale nie dzieje się nic przesadnie ciekawego, zatem 'hotel, sweet hotel":)