Z pewnością nie będzie to moje ulubione lotnisko. Abstrahując od cen, które są 3x wyższe niż w Polsce, najbardziej denerwuje mnie wszechobecny tłum i brak miejsc siedzących po security check. Wreszcie instaluję się w knajpce lotniskowej na tyłach głównego terminala i tam zamawiam gigantyczna kawę, która jest mi teraz niezbędna oraz sałatkę. Próbuję połączyć się z internetem, który na Stansted jest darmowy, ale niestety-mój laptop odmawia połączenia z siecią bezprzewodową. Ten sam problem miałam w Abu Dhabi-muszę więc to sprawdzić u jakiegoś magika od komputerów.
Dlaczego jeszcze nie lubię Stansted? Ano dlatego, że musiałam wywalić wszystko z mojego pięknie upakowanego plecaka na check-in'ie, bo na dnie miałam 3 puszki portugalskich sardynek (souveniry z wyjazdu:) które nie spodobały się Anglikom. W Lizbonie nie było z tym najmniejszego problemu-tam jedyną rzeczą, której musiałam się pozbyć był zmywacz do paznokci. W 'Lądku' służby nabrały podejrzeń, ale po wyjaśnieniu sprawy sardynki odzyskałam. Tyle, że mój żmudnie spakowany plecak już nigdy nie odzyska kształtu z Lizbony....:)