Tak, jak przewidywałam, nie udaje mi się zasnąć, wiec sobie w zasadzie leżę przez kilka godzin:) BUDZIK to tylko formalność, bo i tak przecież nie śpię:) Pakujemy się szybko-do jednego plecaka to co na Gili, reszta bagaży zostaje w hotelu w Sanur, bo za 3 dni tu wracamy. Idziemy na śniadanie (jest 7ma rano wiec północ w Polsce:)ale ja nie jestem w stanie niczego przełknąć, wiec zadowalam się kawą, która w mojej sytuacji niewiele pomaga...Znajomy taksówkarz (ten sam, który wiózł nas z lotniska) zjawia się dokładnie o 7.30. Trasa wiedzie przez Kute w godzinie szczytu, czyli na drodze przysłowiowy 'Meksyk'-motorków i skuterków więcej niż samochodów, a nam co chwile wydaje się, że albo kogoś zabijemy albo w nas ktoś wjedzie, nie mówiąc, ze w ruchu lewostronnym wszystko wydaje się niebezpieczne):) Na lotnisku idziemy prosto do terminala lotów krajowych, odbieramy nasze bilety na stanowisku LION AIR (które przez głośniki brzmi jak Ryan Air:) i udajemy się do odprawy nie przewidując co nas czeka niebawem... Kiedy przychodzi godzina wpuszczania na pokład-nic się nie dzieje. Kiedy przychodzi godzina naszego odlotu-nic się nie dzieje...Kiedy mija 20 minut po naszym odlocie, nadal nic się nie dzieje, zero komunikatu, zero informacji na monitorze, idę wiec zapytać 'what's going on' w obawie, ze może coś przeoczyliśmy. W tzw. miedzy czasie zapowiedziano już kilka innych lotów, w tym 2 do Jakarty, ale nigdzie
nie słyszeliśmy. Mataram.. Okazuje się, że nasz lot jest spóźniony o 1.5 h. Ledwo żywa postanawiam się wiec przejść po lotniskowych sklepikach. Jest kilka ciekawych rzeczy, ale nie jest to miejsce i pora na zakupy, wiec tylko oglądam. Moja nieprzespana noc daje się coraz bardziej we znaki, czuje się upiornie, wyglądam pewnie jeszcze gorzej, a w dodatku jest mi zimno z powodu klimatyzacji. Idę więc do baru na gorącą herbatę i jestem na pewno jedyną osobą w promieniu kilkuset kmu, która pije gorącą lemon tea:) Zważywszy że na zewnątrz jest jakieś 35 stopni, a dookoła wszyscy piją coś chłodnego, wyglądam co najmniej dziwnie, a już na pewno inaczej:):) Jak się okazuje 1.5 godzinne opóźnienie to tylko przedsmak tego co nas czeka. Nikt nic nie wie, jedni twierdzą ze jeszcze tylko 15 minut,ale to ściema bo nasz lot w rezultacie odbywa się dopiero o godzinie 12tej (planowo miał być o 9.50).Wychodzimy na płytę lotniska,autobus wiezie nas do naszego ATL 72, który jest znacznie mniejszy i tym samym głośniejszy. Moje miejsce to 1A, przy drzwiach awaryjnych. Jak się okazuje pasażer, który siedzi przy emergency exit jest odpowiedzialny za otwieranie tych drzwi w razie konieczności, o czym informuje mnie stewardessa. Później czytam ze nie mam obowiązku przyjąć tej funkcji, ale mogę:) Wiec się zgadzam:)