To była ciężka noc...Nie pierwsza, nie ostatnia...Długo nie mogę zasnąć, pomimo działającej klimatyzacji i tak jest gorąco , potem robi się jasno i dookoła zaczyna się zwyczajny dzień pracy , zwłaszcza dla ludzi z obsługi hotelu, toteż co chwile daje się słyszeć wózek lub taczki przejeżdżające alejką pod oknem. Dookoła jest ogród, wiec ktoś od rana zajmuje się roślinnością, zamiata alejki, wyrywa chwasty itp...Wieczór wcześniej omówiliśmy się ze wstajemy ok. 9tej żeby zacząć przestawiać się na lokalny czas, zatem faktycznie wstaję o 9.20 ( w Polsce 2.20 am...) I tak nie da się spać dużej bo w restauracji obok ma spotkanie jakaś grupa religijna, wynajmując pokoje w naszym ośrodku i od rana śpiewają z mikrofonem, co skutecznie odwodzi mnie od spania. Zresztą, podążam za ciekawością, wstaję i idę zobaczyć co sie tam dzieje. Już myślałam ze to jakiś balijski zespól umila gościom hotelowym śniadanie muzyką na żywo, ale nie. Bardziej wygląda to jak klub AA:) Czekając na chłopaków idę na plażę i tam zaczepia mnie kobieta, oferując masaż całego ciała za 60.000. NIE wiem czy to dużo czy mało, bo wciąż nie ogarniam tej jednostki monetarnej, ale na masaż mam wielka ochotę, wiec po wymianie imion mowie , ze przyjdę później.
Zamawiamy śniadanie-ja Balinese breakfast, czyli kupka ryżu przyprawionego chyba czosnkiem, sadzone jajko, kawałki ogórka i pomidora i do tego kilka chipsów podobnych do prażynek ziemniaczanych. Z ostrożności nie zjadam surowych warzyw,chipsy oddaje Tomkowi, za to reszta jest ok. Jem na sile, bo o takiej godzinie nie jestem w ogóle głodna. Ale chętnie wypijam mocna kawę, która pomaga się dobudzić.
PO śniadaniu leniuchujemy przy hotelowym basenie gawędząc sobie milo o tym i tamtym z barmanem w basenowym barku:) To młody bardzo sympatyczny chłopak, uśmiechnięty, pomocny, ciekawy świata. Uczymy się nawzajem słowa 'dziękuje' w naszych językach:) Jak się później okazuje (to akurat powiedział mi Rafał bo mnie przy tym nie było) chłopak niedawno został ukąszony przez węza i było z nim kiepsko, dlatego teraz próbuje cieszyć się życiem każdego dnia. W barku (stołki barowe zanurzone są w wodzie wiec od pasa w dol siedzi się w basenie) przysiada się jeszcze na kawę starsza Holenderka i również gawędzimy sobie o tym i o tamtym. Ja decyduję się jednak na masaż, bo po konsultacji okazuje się ze te 60.000 to bardzo mało. O dziwo, kobieta z plaży pamięta moje imię i wita mnie radośnie. Masaż odbywa się w prowizorycznym baraczku z desek z kilkoma leżankami, gdzie 4 kobiety masują turystów. Można tez tam zrobić manicure, pedicure, warkoczyki, masaż stop itp...Nie ma żadnych parawanów, żadnej prywatności, po prostu siup-kładziesz się na materacu i już. Całe szczęście ze mam na sobie strój kąpielowy, bo masaż odbywa się zarówno w pozycji na brzuchu jak i na plecach :) Całość trwa ok. 40 min i jest super relaksacyjne. Mój kark potrzebował tego po trudach podróży.
Po masażu idziemy na spacer promenadą wzdłuż plaży. Wszędzie pełno restauracji, barów i stoisk podobnych do naszego bazarku. Przekonujemy się wówczas, co to znaczy lokalna upierdliwość i nachalność. Jakaś kobieta zaczepia mnie, chwali moją sukienkę, pyta jak mam na imię i chce abym poszła z nią do jej sklepiku gdzie będę mogła obejrzeć różne inne sukienki:) Idę zobaczyć, ale akurat te, które mi się podobają nie pasują rozmiarem. Kobieta z druga kobieta próbują mnie przekonać, ze one to wszystko przerobią tak, żeby pasowało. Z powodu upału i ich nachalności rezygnuję i niemalże uciekamy stamtąd jak osaczeni:)Potem jeszcze setki razy ktoś będzie nam oferował taksi, towar w swoim sklepie itd...
Wieczorem udajemy się na posiłek do jednego z pobliskich barów na plaży, poleconych przez 3 spotkane po drodze Polki. Zamawiam coś a'la sajgonki i kalmary w cieście.
Powoli zmęczenie daje się nam we znaki, wiec wracamy do naszej chatki, przepakowujemy rzeczy do zabrania jutro na Lombok, chwile siedzimy na werandzie oglądając zdjęcia, przepędzamy dużego robala (tzn. ja uciekam a chłopaki klapkiem wysyłają go w kosmos;) W końcu idziemy spać. Tyle ze ja OCZYWIŚCIE nie mogę usnąć. Po ok. 3 h niemocy wstaje i wychodzę na zewnątrz. Jest 3.21 am a ja siedzę na werandzie i piszę właśnie ten fragment. Razem ze mną są jaszczurki:) Musimy wstać o 6.30 bo o 9.55 mamy samolot, zatem pewnie znów będę porannym zombie. Chłopaki śpią w najlepsze, a ja wciąż funkcjonuje na czasie polskim. W Polsce jest dopiero 20.21.Kurcze, trochę to frustrujące zważywszy ze to już 3 zarwana noc. Ciekawe czy uda mi się w ogóle usnąć, skoro za 3 h pobudka. Podobno takie przestawienie się na inne strefy czasowe trwa średnio tydzień, tylko dlaczego inni śpią, a ja nie???
PS. Moja przyjaciółka Agnieszka P-M zdradziła mi, że czytając ten fragment czuła się równie zmęczona:) No, przynajmniej ktos sie w tej 'męczarni" ze mną solidaryzował. Ale wiecie co??? Nie żałuję ANI SEKUNDY!!!